NOCNA TRAGEDIA W TRZCIANIE

 Miejsce nocnego dramatu. Przez to okno strażacy weszli do płonącego domu.
Przysiółek Sepne - miejsce nocnego dramatu. Przez to okno strażacy weszli do płonącego domu.

     Trzciana jest wstrząśnięta i zszokowana nocnym dramatem, jaki rozegrał się w piątek, 7 grudnia 2007 r. po godzinie 21 w przysiółku Sepne. Pomimo bardzo odważnej i brawurowej akcji ratowniczej, podczas której strażacy OSP Trzciana wynieśli z płomieni płonącego domu mieszkalnego 80-letnią kobietę, nie udało się jej uratować i choć po wyniesieniu z domu jeszcze żyła, to wkrótce zmarła, prawdopodobnie na skutek zaczadzenia.
     O przebiegu tej trudnej i niestety zakończonej tragicznie akcji ratowniczej opowiadają bezpośredni uczestnicy wydarzeń - strażacy ochotnicy z OSP w Trzcianie i OSP w Łąkcie Dolnej oraz Górnej. Kiedy w kilkanaście godzin po zakończeniu akcji udajemy się na zgliszcza, wciąż łzy cisną się do oczu ludzi, którzy już niejedno widzieli w swoim życiu.

 Tutaj leżała nieprzytomna kobieta. W tym miejscu strażacy próbowali ją utrzymać przy życiu.
Tutaj leżała nieprzytomna kobieta. W tym miejscu strażacy próbowali ją utrzymać przy życiu.

    Nocny dramat rozpoczął się około godziny 21. Jeden z mieszkańców sąsiedniego domu zaważył pożar i zatelefonował na numer alarmowy do PSP w Bochni. Dyżurny JRG poprzez system selektywnego alarmowania poderwał do działania strażaków kilku jednostek z terenu Gminy Trzciana oraz sąsiedniej OSP z Łąkty Górnej. Z Bochni wyjechała także sekcja ratownicza z dowódcą - asp. Grzegorzem Gacem na czele. Zanim jednak strażacy - zawodowcy dotarli na miejsce, przy pożarze byli już strażacy - ochotnicy. Jako pierwsi pojawili się w rejonie pożaru strażacy z OSP w Trzcianie - sekcja pod dowództwem naczelnika Janusza Szczura. Samochód nie dojechał jednak w bezpośrednie sąsiedztwo płonącego domu, ugrzązł w błocie. Teren okoliczny, to bowiem miejsce, gdzie kiedyś były plebańskie stawy. Ale jedna część załogi rozwinęła linię gaśniczą, czerpiąc wodę z przepływającego w pobliżu strumyka, a druga pobiegła w stronę płonącego domu. - Szybko rozpoznaliśmy sytuację. Płonęła prawa część domu, ogniem objęty był dach drewnianej chaty. Wewnątrz było duże zadymienie. Wiedzieliśmy, że w tym domu mieszka starsza, samotna kobieta. Z kolegą - Andrzejem Tabakiem - wyrwaliśmy okno - relacjonuje druh Stanisław Gutowski. Jako pierwszy wszedł do środka Andrzej Tabak, ale musiał się szybko wycofać z powodu bardzo wysokiej temperatury. Za chwilę obaj odważni trzciańscy strażacy weszli do płonącego pokoju ponownie. Wtedy Andrzej Tabak zauważył leżącą na ziemi, tuż przy piecu, starszą kobietę. - Największy żar był właśnie przy piecu. Tu na lewym boku leżała kobieta, kurczowo zaciskająca ręce przy sobie. Była mocno popalona, ale żywa. Dźwignęliśmy ją i przekazali przez okno Grzegorzowi Śliwie i Tomaszowi Piskorzowi, po czym wyszliśmy na zewnątrz. To wszystko trwało sekundy - opowiada Andrzej Tabak.
    Nieprzytomna, wyniesiona kobieta żyła, z trudem oddychała i miała tętno. Strażacy okryli ją i pilnowali, sprawdzając oddech i puls.  Bardzo profesjonalnie, wręcz wzorowo w tych błyskawicznie rozwijających się wypadkach zachowała się młoda kobieta, która szybko zatelefonowała wszędzie tam, gdzie w takich sytuacjach należy dzwonić: do stanowiska kierowania w PSP, zakładu energetycznego i gazowego, do księdza. Pomogła okryć poparzoną kobietę, oddając nawet własną skórzana kurtkę.

 Z tyłu domu zaciekle z ogniem walczyła OSP Łąkta Dolna. Strażacy OSP Trzciana we wnętrzu spalonego domu. 
Z tyłu domu zaciekle z ogniem walczyła OSP Łąkta Dolna. Strażacy OSP Trzciana we wnętrzu spalonego domu.

    Tymczasem przy pożarze pojawiły się kolejne wozy gminnych jednostek OSP oraz załoga JRG z Bochni pod dowództwem asp. Grzegorza Gaca. Współdziałała także OSP Łąkta Górna.  Przybył ksiądz z Trzciany - proboszcz Władysław Midura, który udzielił ostatniego namaszczenia oraz pani prokurator. Po około kwadransie od czasu powiadomienia na miejscu była już karetka pogotowia ratunkowego. Strażacy przekazali poparzoną kobietę lekarzowi pogotowia, który niestety wkrótce stwierdził jej zgon.

Pogorzelisko z tyłu domu. Na zgliszczach kot nadaremnie czekał na swoją panią.
Pogorzelisko z tyłu domu. Na zgliszczach kot nadaremnie czekał na swoją panią.

     Stanisław Gutowski, Grzegorz Śliwa, Jan Satała, Marek Judka, Sławomir Solarz, Andrzej Tabak, Grzegorz Sroka, Roman Bujak i ich naczelnik Janusz Szczur zasłużyli na słowa uznania, podobnie jak współdziałające z nimi pozostałe jednostki i osoby cywilne, w tym przede wszystkim wspominana wcześniej kobieta. Udało nam się dowiedzieć, że to pani Agata Malik - pochodząca z Łapanowa studentka Akademii Pedagogicznej w Krakowie, która w ten tragiczny wieczór przebywała u znajomych w Trzcianie.
      Była to jedna z trudniejszych i poważniejszych akcji ratowniczych strażaków w ostatnim okresie. Mimo, że dom nie był gabarytowo duży, to ugasić pożar było bardzo trudno, a to ze względu na zgromadzone w domu materiały, siano na strychu, styropianową izolację domu, trudne dojście i otoczenie domu (przejście po wąskiej drewnianej kładce nad strumykiem, niecki po stawach), nocne warunki pracy, konieczność wejścia do zadymionego, rozgrzanego i płonącego wnętrza domu. O tym, że była to wyjątkowo trudna akcja, świadczy także fakt, że dogaszanie trwało prawie pięć godzin.
     Kiedy w sobotnie południe trzciańscy strażacy poszli zobaczyć miejsce działania raz jeszcze, w ich oczach pojawiły się łzy. Na pogorzelisku pojawił się mauczący kot, nadaremnie oczekujący na swoja panią. Odżyły wspomnienia z nocnej akcji i odnowiło się poczucie bezsilności wobec śmierci kobiety, którą z narażeniem własnego zdrowia wynieśli z płomieni, a i tak nie udało się ocalić jej  życia. Pojawiły się także refleksje innego rodzaju. Gdyby były kontrole, jakie kiedyś chodziły po wsi i zaglądały do każdego domu, badając zagrożenie pożarowe i porządek w otoczeniu przewodów kominowych; gdyby ktoś się interesował samotną, starszą i chorą kobietą, która tego samego dnia, była w kościele na nabożeństwie i ministranci odprowadzili ją do domu. - W czasie kazania podczas wieczornego nabożeństwa musiałem na chwilę wyjść z kościoła. Zobaczyłem ją próbującą trafić do wyjścia poprzez bramkę w ogrodzeniu kościoła, ale z powodu ślepoty nie mogła przejść. Razem z kolegą odprowadziliśmy ją do domu. Tam spytaliśmy, czy czegoś nie potrzebuje, powiedziała, że nie, więc wróciliśmy z powrotem - opowiada gimnazjalista Jakub Stańdo.
     28 akcja ratownicza OSP Trzciana w tym roku była najtrudniejszą w ostatnich latach. Przyniosła też trzciańskim strażakom pewne straty materialne: spaliły się rękawice i trzy węże gaśnicze. Odwagę i poświęcenie w działaniu ratowniczym strażaków i osób cywilnych doceniają już władze samorządowe Gminy Trzciana. Wkrótce Wójt Gminy Trzciana spotka się z nimi, aby podziękować. Do tematu powrócimy więc raz jeszcze.

wstecz