Już z końcem września [1914] Rosjanie byli niedaleko
Tarnowa, ale wojska austriackie na jakiś czas wstrzymały ich dalszy pochód ku
Krakowowi. W drugiej połowie października ruszyli oni jednak naprzód i 26 listopada
zjawili się w Trzcianie. Od kilku godzin słychać już było w Trzcianie grzmot armat i
świst pękających szrapneli. Do ostatniej chwili byłem mimo wszystko dość spokojny i
nawet z ciekawością wyczekiwałem nadejścia pierwszych patroli wojska rosyjskiego.
Jakoś nadeszły pod wieczór.
Żołnierze rosyjscy nie robili nam początkowo żadnej krzywdy, a
oficerowie, którzy rozlokowali się na plebani byli dla nas księży nawet bardzo
uprzejmi. Podczas krótkiego pobytu u nas zapraszali nas na czarną kawę po obiedzie -
tak postępowali z nami przedstawiciele wojska nieprzyjacielskiego, bo widocznie taki
mieli nakaz i swym łagodnym postępowaniem chcieli ludność miejscową dla siebie
pozyskać. Całkiem natomiast inaczej obchodzili się z nami oficerowie niemieccy:
bezwzględnie i niegrzecznie - wszędzie bowiem niedowierzając Polakom węszyli szpiegów
i zdrajców.
Dnie 26 i 27 listopada były dla mnie po prostu straszne. W "Liber
stipendiorum" zaznaczyłem o nich w krótkości te słowa: "dni grozy, dni
przerażenia". Nieprzyjemne dla mnie chwile zaczęły się od rana 26 listopada.W tym
dniu bowiem przyszedł pod piwnicę plebańską znajdującą się pod wikarówką jeden z
żołnierzy rosyjskich, by się do niej dobrać i zabrać coś z niej do jedzenia.
Zobaczywszy go wypowiedziałem do niego z pewnym oburzeniem następujące słowa:
"Myślałem żeście porządni ludzie, a tymczasem myślę żeście złodzieje".
Na to nastawiwszy na mnie swój karabin odpowiedział z gniewem: "Ty sam
złodziej" i jakiś czas mierzył do mnie, chcąc mnie zabić albo może tylko
nastraszyć. Przez chwilkę patrzyliśmy na siebie groźnie i na tym się na szczęście
skończyło. Żołnierz odszedł od wikarówki a ja porządnie nastraszony poszedłem na
plebanię z tym mocnym postanowieniem by z żołnierzami nie zaczynać sprzeczki i nie
bronić mienia plebańskiego, bo mógłbym przy tym rzeczywiście coś naprawdę oberwać.
Przez dwa dni, ile sobie przypominam, trwały zacięte walki między
wojskami austriackimi i rosyjskimi. Austriacy ustąpili a Moskale poszli dalej na
Łapanów i doszli w swym zwycięskim pochodzie aż pod Wieliczkę. Potem jednak musieli
się cofać i przyszli znów pod Łapanów - Trzcianę i Leszczynę i z dniem 6 grudnia na
nowo między Trzcianą a Leszczyną rozgorzały zacięte walki, które trwały przeszło
tydzień.
Dnia 6 grudnia przyszły Austriakom od Jordanowa posiłki niemieckie, na
których czele stał pułkownik Von Bosmar. Z tym pułkownikiem miał ks. proboszcz małą
sprzeczkę na temat nie bardzo przyzwoity, bo za przeproszeniem o nocnik. Pan pułkownik
chciał nas początkowo wyrzucić z naszego mieszkania (ja bowiem opuściłem wikarówkę
i dla większego bezpieczeństwa przeniosłem się na plebanię, gdzie zająłem jeden
mały pokoik) ale jakoś udało nam się zatrzymać dla siebie dwa czy może nawet tylko
jeden pokoik dla nas obydwóch (dziś już tego dokładnie nie pamiętam). Ks. Müller nie
mógł jednak obronić żadną miarą swego nocnego naczynia, które pułkownik
postanowił zdobyć dla siebie za wszelką cenę. Kiedy ks. Müller bronił stan swego
posiadania wówczas rozwścieczony wprost pułkownik niemiecki odezwał się do niego
słowami: "Przyszliśmy tu przed Rosjanami i będziemy rekwirować wszystkie
potrzebna rzeczy". Na to proboszcz powołując się na swe niemieckie pochodzenie
odpowiedział po niemiecku: "Przyznaję się do niemieckiej narodowości i będę
się starał wygodzić ekscelencji to znaczy odstąpię moje nocne naczynie ale mam za to
otrzymać możność pozostania w swym pokoju". Po tych słowach nastąpiła między
pułkownikiem a ks. Müllerem zgoda. Ks. Müller odstąpił wreszcie swój nocnik a myśmy
pozostali przez czas dalszej walki z Moskalami na plebani.
Od 6 do 8 grudnia trwały zacięte boje między nieprzyjacielskimi
wojskami - niedaleko plebani i wikarówki padały pociski armatnie, granaty, świstały
szrapnele. Na wikarówce leżeli ranni żołnierze niemieccy. Podczas walki razu pewnego
kulki szrapnelowe utkwiły w drzwiach wikarówki, nie wyrządzając jednak żadnej szkody
rannym. Jedną z tych kulek zabrałem ze sobą i zachowuję ją jako pamiątkę wojenną.
Dnia 8 grudnia, o ile sobie dobrze przypominam, przychodzi do mnie
kapitan niemiecki, katolik rodem z Bochum w Westfalii nad Renem i prosi mię, bym
powiedział mowę pogrzebową na cmentarzu nad trumną zabitego żołnierza niemieckiego.
Niemcy bowiem nie uznają pogrzebu... Nie byłem jednak na tyle głupi, by iść na
cmentarz i wygłaszać mowę na cześć bohatera niemieckiego, broniącego naszej
austriackiej ojczyzny, i narażać się na śmierć bo nad Trzcianą i nad cmentarzem
padały wówczas gęsto kulki z karabinów rosyjskich. Powiedziałem zatem kapitanowi, by
o mowę pogrzebową poprosił mego proboszcza ks. Müllera. Ale ten czuły o swą skórę
nie dał się nabrać na patriotyzm niemiecki i pozostał w domu. Poszedł zatem sam
kapitan na cmentarz, by wobec poległego żołnierza spełnić swój oficerski obowiązek.
Nieszczęście chciało, że w chwili jego przemówienia uderzyła go kulka rosyjska w
głowę i położyła go trupem na miejscu. Tak więc dzięki Opatrzności Bożej obaj z
proboszczem uniknęliśmy śmierci na polu chwały, która natomiast spotkała
sympatycznego zresztą oficera niemieckiego. Jego rodzina katolicka nadsyłała
początkowo przez pewien czas pieniądze na przyozdobienie grobu swego rodaka a potem
zabrała zwłoki do Niemiec.
Kiedy w 1948 roku byłem dnia 13 lipca w uroczystość św. Małgorzaty na
odpuście w Trzcianie zaproszony z sumą przez następcę ks. Müllera, a mego młodszego
o rok kolegę ks. Mikołaja Piechurę, uważałem sobie za obowiązek odwiedzić cmentarz
i zobaczyć to miejsce, na którym poległ wspomniany wyżej oficer niemiecki.
Podczas walk niemiecko - rosyjskich, które trwały od 6 grudnia do połowy
miesiąca między Trzcianą leżącą w kotlinie a Leszczyną znajdującą się na
wyżynie przy głównej szosie prowadzącej od Łapanowa na wschód, musiałem w Trzcianie
dwukrotnie zaopatrywać chorych wśród świstu kul karabinowych - na szczęście
skończyło się na strachu bo Opatrzność Boża dziwnie czuwała nade mną w tych
wojennych i krytycznych czasach. |