Herb gminy Trzciana.

TEKSTY ŹRÓDŁOWE

Irena Krawczyk, Paweł Krawczyk  - wspomnienia  z czasów II wojny światowej

   Irena Krawczyk jest mieszkanką wsi Łąkta Dolna - przysiółek Dzioły. Kiedy wybuchła II wojna światowa miała 10 lat. Paweł Krawczyk - murarz z Łąkty Dolnej, żołnierz kampanii wrześniowej - mieszkaniec przysiółka Nagórze. W 1939 roku miał 23 lata. Poniższe wspomnienia spisała w 2001 roku uczennica Paublicznego Gimnazjum w Trzcianie Monika Dziedzic.

Irena Krawczyk

      We wrześniu 1939 roku, zaczęła się wojna. Pamiętam jak  mama wysłała mnie do sklepu po naftę. Sklep znajdował się w Łąkcie Górnej, tak, że musiałam iść 2 km. Po drodze obok domu państwa Guzików w Łąkcie Górnej, zatrzymali mnie stojący na drodze ludzie. Mówią do mnie: "dziecko a gdzie ty idziesz, wróć się do domu". Spojrzałam do przodu, a już główną trasą uciekali na wozach zaprzężonych w konie, ludzie z gór od strony Rozdziela i Żegociny. Jako dziecko nie rozumiałam co to wojna, ale widziałam panikę ludzi, więc szybko wróciłam do domu. Zanim wróciłam, rodzice z domu już powynosili wszystko do podziemnej piwnicy. Jakieś dwie godziny potem pod piwnicę przyjechała rodzina z okolic Limanowej. Było to małżeństwo z szóstką głodnych dzieci. Mama wydoiła krowę i dała im grochu z kapustą. W trzecim dniu na nasze pole na Działach spadła bomba. Potem jeszcze jedna u Dudy "Na pańskim". W czwartym dniu sytuacja się już uspokoiła. Nie było już słychać samolotów niemieckich. Każdy, gdy tylko usłyszał nadlatujący samolot, chował się gdzie tylko mógł. W niedzielę gdy poszliśmy do kościoła w Żegocinie, ksiądz ogłosił, że każdy mężczyzna, który ma książeczkę wojskową z siwym paskiem ma się wrócić do domu i stawić do wojska. Poszło wtedy bardzo dużo łąkcian np. Kazimierz Czech, Kazimierz Puchała, Walenty Hołota, Józef Kukła, Jan Stary, Stanisław Cempura i wielu innych. Dużo się wróciło ale i wielu zaginęło. Niektórych wywieziono za granicę i już po nich zaginął ślad. W Oświęcimiu zginął Włodzimierz Żegalski, Stefan Rachoń. Dużo osób brano do okopów, najwięcej bunkrów było w okolicy Tymowej. Ludzie pomagali pracującym przynosząc żywność, wodę. Tych, których przyłapano na ucieczce natychmiast rozstrzelano.
      Jeżeli chodzi o zniszczenia wojenne, Łąkta Dolna nie była bardzo zniszczona, można powiedzieć że się jakoś dzięki Bogu obeszło. Bardzo była wyniszczona Muchówka i Leszczyna, gdyż tam oparł się front. Na Muchówce palił się dom w dom. Natomiast zabierali ludziom największy dobytek: krowy, konie, świnie itp.
      Podobno wszystko, co zabrali szło dla wojska. Nie patrzyli czy ktoś jest biedny, czy ma dużo dzieci. Zabierali wszystko. Był kontyngent. Każdy musiał oddawać mleko, zboże. Nie można było mielić w zamach, dlatego po kryjomu mama piekła chleb. Piekło się sześć bochenków chleba i to musiało starczyć na tydzień, a w domu było nas siedmioro. Policja była bardzo ostra, nocami nie można było chodzić gdyż była tzn. godzina policyjna. Jeżeli kogoś by spotkali chodzącego w nocy, to zaraz strzelali. Do kościoła można było chodzić, na każdej mszy modliliśmy się o wolność dla ojczyzny.
      Wojna to coś strasznego, coś czego nie da się opisać. To najgorszy rozdział z mojego życia. Szczerze mówiąc nie lubię wracać do tych chwil. To co ludzie przeżyli jest faktem niezapomnianym.

Paweł Krawczyk

.     Rok 1939. Hitler żąda od Polaków korytarza przez Polskę do Prus Wschodnich. Polska korytarza oddać mu nie chce z tego powodu m. in. rozpoczyna działania wojenne. W maju 1939 roku zorganizował wypady na radio  w Gliwicach, w przebraniach za żołnierzy polskich, aby mieć pretekst, że Polacy zaczynają z nimi i że atakują ich jako mniejszość narodową. Potem to wszystko ucichło, aż do sierpnia. Miałem wtedy 23 lata. Przebywałem akurat w wojsku. Między żołnierzami zaczęły rozchodzić się pogłoski, że Hitler szykuje się do wojny i że w Czechach na przestrzeni 3 km stoją czołgi gotowe do wjazdu na tereny polskie.
       W to my jeszcze nie wierzyli, dopiero jak usłyszeliśmy przemówienie Hitlera do narodu polskiego, że w Polsce jest za dużo ukrywających się żydowskich obywateli, których znajdzie to zaczęliśmy wierzyć w ten koszmar. Mieszkańcy Łąkty pomagali przetrwać Żydom. Jedna rodzina żydowska przebywała u Mrozów - Na Konicach (nazwa miejscowa). Niedaleko Szkoły w Łąkcie, gdzie obecnie stoi transformator znajdowała się głęboko kopana piwnica, w której schroniły się trzy rodziny żydowskie. Znałem się z pewnym Żydem o imieniu Jukli. Schronienie znalazł w Łąkcie Górnej u Mendla. Tam przebywał bardzo długo, aż wyjechał z córką do Ameryki i do tej pory o nim nic nie słyszałem.

       Łąkta prawie nic nie była dotknięta wojną, chociaż parę razy zrzucono bomby. Prawie półtonowa, rosyjska bomba runęła na Działach koło Bęca (okolica na pograniczu Trzciany i Łąkty). Było to w 1945 roku. Jak już wspomniałem, kiedy wybuchła wojna służyłem w wojsku. Do Łąkty dopiero wróciłem w 1945 roku. Przenieśmy się więc myślami do wojska w Rzeszowie. Otrzymaliśmy rozkaz, aby ruszyć bezpośrednio na Kraków, by brać czynny udział wojskowy w wojnie. Tymczasem kiedy byliśmy już załadowani na pociągi, oznajmiono nam, że na zachód nie pojedziemy, bo Dębica została zbombardowana, a tor jest rozerwany. W takim razie nas skierowano na Jasło i na Krosno. W czasie drogi oznajmiono nam, że tor także jest rozerwany, co uniemożliwia dalszą drogę. Całą dywizję wojskową cofli do Gromnika w okolicach Tuchowa. W Gromniku przygotowaliśmy sobie okopy i na drugi dzień pieszo maleliśmy dostać się do Tuchowa. W czasie kiedy budowaliśmy okopy w wiosce Zalasowej, przez którą mieliśmy przechodzić toczyła się walka, bez przerwy słychać było strzały, huki, widać było dym. Kiedy skończyliśmy budowę okopów dostaliśmy obiad i wypłacono nam żołd. Pamiętam do dziś słowa naszego dowódcy: "Chłopcy idziemy z pomocą naszym kolegom, bo nasi odparli na osiem kilometrów nieprzyjaciela". Kolumna marszowa wyruszyła o trzeciej godzinie po południu. Zamiast do Tuchowa, ruszyliśmy w przeciwną stronę. Po drodze spotykaliśmy 15- 21 osobowe grupy żołnierzy, którzy uciekali, gdyż na ich okopy wjechał czołgi niemieckie. Dołączyli się do nas i razem ruszyliśmy na przód. Szliśmy cały dzień i całą noc na teren frontu. Przed nami wyruszyło tzw. rozpoznanie. Jego celem było znalezienie naszych okopów. Tymczasem rozpoznanie wraca i oznajmia, że 38 pułk i pierwszy batalion 17 pułku naszej dywizji rozbity. Jedynie 39 pułk się jeszcze trzyma na swojej pozycji. Pada rozkaz "W tył zwrot". Wszyscy powstaliśmy i zaczęliśmy się cofać. Rano przyszliśmy w to samo miejsce, gdzie kopaliśmy okopy. Postanowiono nas podzielić, połowa została w okopach, a ja z resztą ruszyłem na Tuchów. Jak zaczęliśmy dochodzić do miasta, samoloty niemieckie zaczęły nad nami latać. Kiedy nas spostrzegli zaczęli do nas strzelać, ale ukryliśmy się w lesie. W takim popłochu dostaliśmy się do miasta. Dopiero tam w okopach spotkaliśmy nasze dowództwo. Za jakieś parę minut podjechały samochody, z których zaczęto do nas strzelać. Kapral krzyknął "padnij", w tym momencie nad nami rozległy się strzały. Zaczęła się walka. Pociski padały coraz bliżej nas. Zapadł już zmrok, nagle rozległ się ogromny, ogromny huk. Zdążyłem odskoczyć za skarpę, gdzie znalazłem schronienie. Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo już nie było. Po uspokojeniu się, zrozumiałem, że Niemcy wystrzelili ogromny pocisk w naszą stronę i że zostałem sam. Przeżyłem. Ale gdzie reszta kompanii? Czy się uratowali, czy..... ?
      Pozbierałem myśli. Spojrzałem w górę i zobaczyłem jakieś nogi. Wskoczyłem za tą osobą i znalazłem się na jakimś polu. Na środku pola znajdował się jakiś dom, z którego słychać było dziwną muzykę. Tego człowieka, którego zauważyłem nie było. Zapukałem do tego domu. Wyszła bardzo zdenerwowana kobieta. Cały czas słyszałem jakieś dziwne odgłosy. Byłem bardzo spragniony, więc poprosiłem o coś do picia. Dostałem 1/3 filiżanki mleka, gdyż więcej miała dla dziecka. Zdenerwowana kazała mi szybko iść. Powiedziała: "Idź już pan, bo pana zabiją". Co w tym domu było od dziś nie mam pojęcia. Musiałem walczyć o przetrwanie. Nie wiedziałem, w którym kierunku mam iść. Ruszyłem w stronę góry, z nadzieją, że tam znajdę schronienie. Szlem przez lasy, zboża, kiedy było ściernisko lub jakieś miejsce w którym łatwo, by mnie spostrzeżono to czołgałem nie na łokciach. W końcu wyczołgałem się na górę. Nagle zobaczyłem biegnące dwie osoby. Po cichu pobiegłem za nimi. Okazało się, że biegli ku studni gdzie stało dziesięć osób. Przysłuchałem się rozmowie to byli żołnierze polscy. Przyłączyłem się do nich. Był w śród nich kapral rodem z Krakowa. Służył w ułanach i on objął nad nami dowództwo. Napiliśmy się wody i poszliśmy w las. Ledwo weszliśmy do lasu, a cały sznur samolotów przeleciał nad nami. Jedna eskadra przeleciała za nią następna i następna. Zaczęli zrzucać bomby na las, więc schroniliśmy się w jakiejś norze. Za lasem było słychać przejeżdżające motory. Potem wszystko ucichło więc postanowiliśmy zobaczyć co się dzieje. Jeden najodważniejszy pobiegł do pobliskiej wioski i dowiedział się, że Niemcy już jadą w stronę Pilzna. Siedzieliśmy w tym lesie o głodzie i o chłodzie. Lasem chodzili jacyś ludzie. Dowiedzieliśmy się od nich, że Niemcy już zajęli Przemyśl. Każdy siedział w zadumie, musieliśmy pozbierać siły. Ułan przypomniał sobie,, że dzisiaj jest Matki Boskiej Tuchowskiej, to był wrzesień i właśnie ta Matka Boska Tuchowska nas obroniła, dzięki niej żyję do tej pory. Był tam jeden z Przemyśla, który miał książeczkę, więc zaczęliśmy odmawiać litanię. Kiedy doszliśmy do słów: "Maryjo Królowo Polski", jeden z żołnierzy wybuchnął płaczem. Pytamy dlaczego płacze, nic nie odpowiedział. Dopiero potem zaprzyjaźnił się ze mną i jak się okazało to był Żyd. Mieszkał u rodziny w Nowym Wiśniczu. Jego wujek był tam dentystą. Był bardzo szczęśliwy, kiedy dowiedział się, że pochodzę z okolic Wiśnicza. Pieszo doszedłem do domu. Potem długo chorowałem, ale jakoś z tego wyszedłem. Reszta żołnierzy poszła dalej, w swoim kierunku. Niektórzy do Limanowej, Tamowa czy jeszcze w innym kierunku.
      Za okupacji byłem w domu. Każdy musiał oddawać drzewo z lasu, siano, zboże dla tych, których Niemcy wypędzili. Byli to ludzie przeważnie z Pomorza. Gdzie kto miał jakąś rodzinę to tam wyjeżdżał. Były takie przypadki w 1944 roku, że każdy kto miał bydło, musiał je oddać, podobno dla wojska. Kiedyś w Wojakowej złapali Jana Fajera, Józefa Mroza z Łąkty i wysłali ich za granicę podobno do Włoch.
W czasach II wojny w Łąkcie na początku sołtysem był Nizioł Jan, a potem Wojciech Błoniarz. Łąkta należała do Parafii Żegocina, a księdzem był Niemiec ks. Miller. W Górnej Łąkcie znajdował się dwór, którego właścicielem był Adam Rutowski. Tam w tym dworze Niemcy przesłuchiwali tych, że tak się wyrażę, którzy im podpadli. Za karę klęczeli bardzo długo pod karabinami. Każdy szedł po ratunek do ks. Millera. Dzięki ks. Millerowi, który miał dostęp do Niemców niejeden raz dało się ich przekupić. Albo za dobrze przyrządzoną cielęcinę, albo za prosiaka.
      W 1946 kiedy biłem świnie u księdza w Żegocinie. Przyszedł do mnie dowódca ruski i pyta mnie: "Gdzie wy macie swojego". Mniej więcej zrozumiałem o co mu chodz,i więc pytam: Edward Rydz- Śmigły, on mówi: Nein, Piułsudski, Anders nein. Tak błądzę myślami, kto jeszcze, pytam Władysław Sikorski on na to da, da i wybuchnął śmiechem. O co mu chodziło nie mam pojęcia. Dwa lata wcześniej, samolot którym powracał gen. Władysław Sikorski po starcie z lotniska w Gibraltarze, spadł do morza. Wywnioskowałem, że może Rosjanie mieli coś z tym wspólnego. Wtedy to nowym premierem rządu polskiego na emigracji został Stanisław Mikołajczyk.
      Ale powróćmy do Łąkty. Kiedy dowiedzieliśmy się o wkroczeniu wojsk rosyjskich i Stalinie, to z jednej strony cieszyliśmy się, ale też byliśmy do nich uprzedzeni bo wiedzieliśmy, że Rosjanie kradną. 17 stycznia w 1945 roku ruski przelecieli nad Muchówką, spłonęło 14 domów. Zginęła dobrze znana mi 17-letnia dziewczyna, chrześnica mojej mamy. Dzień później po dwa samoloty latały nad Muchówką, Rajbrotem, Widomą, Trzczcianą, Leszczyną. Tak przez dwa dni. Któregoś wieczoru przybiega do mnie sąsiadka Rozalia Dziedzic i mówi, że widziała Rosjana. Wyszedłem na dwór, a tu całą paradą jadą Rosjanie. Gra orkiestra, słychać śpiewy rosyjskie, strzelają sztuczne ognie. Wyszedłem do domu i tak sobie dumam "Rosjanie przyszli - trudno - trzeba żyć". Następnego wieczoru przyszło do mnie czterech Rosjan. Kazali mi oddać świnie, zabrali 40 jaj i ubranie odświętne. Później się dowiedziałem, że u drugiego sąsiada to prosię zabili i tam ucztowali. Słyszałem, że gdzieś tam w innych okolicach, jak gdzieś było przyjęcie weselne to zabierali całe wesele.
      To już wszystkie moje wspomnienia dotyczące drugiej wojny światowej. Kiedy tak sobie przypominam o tamtych czasach, przed oczami mam obraz nędzy, kłamstwa i zniewolenia. To był najgorszy okres w moim życiu. Teraz, gdy patrzę na świat, na to jak teraz żyje młodzież, to naprawdę widzę zasadniczą różnicę. Wiem że teraz młodym też jest ciężko, ale nie ma co porównywać dzisiejszych problemów z tamtymi czarni. Jestem szczęśliwy, że żyję w swojej wolnej ojczyźnie i za to zawsze dziękuję Bogu.

Monika Dziedzic - PG w TRzcianie

wstecz